Służenie Miłości
6 minute read
W styczniu 2024 roku Stacey Lawson przeprowadziła pouczający dialog z Lulu Escobarem i Michaelem Marchetti. Poniżej fragment tej rozmowy.
Jesteś na świecie jako odnosząca sukcesy bizneswoman; a także jesteś duchowym przywódcą. Podejmujesz ryzyko, wychodząc ze swojej strefy komfortu. Czy zmiana wewnętrzna i zmiana zewnętrzna idą w parze?
Na świecie istnieje wiele norm i systemów kulturowych. Nawet coś takiego jak władza – łatwo jest wyrazić władzę w „normalny” sposób; na przykład władza nad czymś. Nauczyłem się, że nie chodzi o bycie potężną osobą. Chodzi o to, aby pozostać w naszej mocy, czyli o autentyczności tego, kim jesteśmy. Jeśli ktoś jest być może miękki, bezbronny lub kreatywny, ugruntowanie jego mocy oznacza tak naprawdę stanie w pełni bezbronnego wyrazu tego, kim jest, i zaoferowanie światu tego geniuszu – tego daru. Aby naprawdę poznać nasz wyjątkowy geniusz i ekspresję, wymagana jest wewnętrzna zmiana. A zmiana zewnętrzna wymaga, aby zrobiło to więcej ludzi. Wyjątkowy geniusz, który, jak sądzę, wszyscy w sobie nosimy, jest tak wyjątkowy i czasami trudny do rozróżnienia. Ale wewnętrzna zmiana pozwala nam to znaleźć; wówczas zewnętrzna zmiana wymaga od nas, abyśmy tacy byli.
A jak odkrywasz te rzeczy?
Wciąż próbuję. Wspomniałem o mocy. Myślę, że to był inny temat przez całe moje życie. Pamiętam ankietę na Harvardzie w ramach jednego z kursów, podczas której musieliśmy uporządkować rzeczy, które byłyby dla nas najbardziej atrakcyjne w naszej karierze – takie rzeczy, jak uznanie, rekompensata finansowa lub stymulacja intelektualna; czy relacje z rówieśnikami itp. Nie pamiętam, co umieściłem na górze, ale ostatnim słowem z około 20 słów była władza. Pamiętam, że pomyślałem: to interesujące. Czy to prawda? Siedziałem tam i to była prawda.
Później kandydowałem do Kongresu, który jest miejscem, w którym istnieje mnóstwo dziwnych struktur władzy i dynamiki. To naprawdę jest niemal centralnie zaprojektowane i zorganizowane wokół władzy. Zatem koncepcja sprawowania naszej władzy, czyli tego, co naprawdę jest autentycznie zgodne z naszymi wartościami i tym, kim jesteśmy, jest, moim zdaniem, długą podróżą. To krok po kroku. To coś, czym żyjesz na co dzień. To jest to, co robisz przez całe życie. Kandydowanie do Kongresu było dla mnie naprawdę trudne. Ale to chyba dłuższa historia.
Twoja motywacja do kandydowania do Kongresu USA pojawiła się podczas medytacji. To było coś, na co nie czekałeś; coś, czemu byłeś przeciwny. Twoje wewnętrzne ja nie było zbyt zadowolone z twojego wezwania. Czasami więc trudno jest znaleźć lub żyć tą autentycznością. Co ciekawe, czasami nie czujesz się zmuszony do podążania ścieżką, która jest ci wskazywana. Czy możesz podzielić się więcej na ten temat?
Nigdy nie ciągnęło mnie do polityki. Zawsze czułem, że ta energia jest bardzo nierówna, negatywna, dzieląca i niewygodna. Kandydowałem do Kongresu w 2012 roku, po siedmiu latach spędzonych w Indiach na pół etatu. Podczas pobytu w Indiach czasami spędzaliśmy 10 lub 12 godzin dziennie na medytacji, aby pogłębić naszą pracę. Byłem daleko w jaskini, w bardzo uroczym otoczeniu aszramu. I chociaż był zaciekły, był chroniony. Energie były na pewnym poziomie, który pozwalał, aby transformacja nie była zbyt trudna.
Przeszedłem przez około cztery miesiące, podczas których otrzymywałem naprawdę mocne wewnętrzne wskazówki, że muszę wystąpić i kandydować do polityki. I pomyślałem: wiesz co? Nie. Wszedłem w tę bardzo ciemną noc duszy. Dla mnie to było: „czekaj, nie chcę tego robić. Jak przewodnictwo, wszechświat, źródło, odkrycie, cokolwiek to jest dla ciebie – jak może mnie prosić o zrobienie czegoś takiego? Czy to naprawdę jest proszenie? Czy naprawdę to słyszę? Jak mógłbym zostać poproszony o zrobienie czegoś, czego tak bardzo nie chcę robić? Czy nie powinno to być satysfakcjonujące i ekscytujące?”
Bardzo się obawiałem, czy uda mi się wkroczyć w tę sferę i faktycznie zachować swoje centrum. To właśnie było prawie druzgocące, zanim było druzgocące – strach, że nie osiągnę równowagi i że będzie to trudne. Więc dosłownie wdałem się w bitwę ze sobą. Każdego dnia budziłam się ze łzami w oczach. W mojej medytacji zmagałem się z pytaniem: „Czy to jest prawdziwe? Czy muszę za tym podążać?” I w końcu mój nauczyciel powiedział: „Wiesz, to jest następny krok. To właśnie musisz zrobić”. Nadal z tym walczyłem. I wtedy zdałem sobie sprawę, cóż, czekaj, jeśli nie będziesz postępował zgodnie ze swoimi wskazówkami, to co będziesz miał? To wszystko, co istnieje. Myśl o powiedzeniu „nie” i odwróceniu się do tego plecami wydawała mi się paraliżująco płaska i pozbawiona kontaktu. Wiedziałem, że muszę wkroczyć.
To doświadczenie było naprawdę dość traumatyczne. Z zewnątrz wyglądało to jak prowadzenie startupu. Wykonywanie codziennych czynności nie stanowiło problemu. To były etapy debat, wystąpień publicznych, zbiórek pieniędzy i miliardów dolarów, które trwały całą dobę, 7 dni w tygodniu. Ale energia była bardzo niszczycielska. Poczułem się zdruzgotany tym, jak wiele czułem od ludzi. Codziennie ściskałem setki dłoni. Były matki, których nie było stać na opiekę nad dziećmi. Byli seniorzy, którzy nie mieli opieki zdrowotnej. I to zaraz po krachu finansowym. Było więc ogromne bezrobocie. Myślenie o tym, jak rozwiązać te problemy, było onieśmielające. A proces polityczny jest niezwykle trudny.
Pamiętam, mam jedno wspomnienie, które było przełomowym momentem w kampanii. To było w Dzień Ziemi wiosną 2012 roku. Za kulisami przygotowywałem mikrofon, aby wyjść na scenę i wziąć udział w debacie. Ta kobieta, której nigdy nie spotkałem, znalazła drogę za kulisy i podeszła do mnie. Musiała być z którymś z pozostałych kandydatów.
Podeszła do mnie jak burza i powiedziała: „Nienawidzę cię”.
Moją pierwszą myślą było: O mój Boże, chyba nigdy nikomu tego nie mówiłem. Ale to, co usłyszałam z moich ust, brzmiało: „O mój Boże, nawet cię nie znam, ale cię kocham. Powiedz mi, co cię boli. Może będę mógł pomóc”.
Jakby odwróciła się na pięcie i po prostu odeszła. Była bardzo zaskoczona, że ktoś ze świata polityki zareagował w ten sposób. Nie mogła nawet tego ogarnąć. I to nie był moment, w którym mógłbym spędzić z nią czas. Dosłownie wciągano mnie na scenę.
Pamiętam, że ktoś wspomniał wczoraj o Gandhim: kiedy coś deklarował, musiał w rzeczywistości żyć zgodnie z tym. To był jeden z tych momentów, kiedy pomyślałem: „Och, jaką właśnie deklarację złożyłem? To jest ofiara miłości. Bez względu na to, co się stanie, chodzi o robienie tego, co jest wymagane, i robienie tego z miłością”. Nasza polityka może, ale nie musi, być na to jeszcze gotowa. Może to nie być ten czas. A może tak jest.
W końcu naprawdę pomyślałem, że zostałem powołany, bo powinienem wygrać. Właściwie pomyślałem, dlaczego boskość miałaby mi powiedzieć, że muszę to zrobić [tj. kandydować do Kongresu], jeśli nie miałem wygrać? Nie wyszło tak. Zgubiłem. Byliśmy blisko, ale nie udało nam się wygrać.
Pomyślałem: Co? Poczekaj chwilę, czy moje wskazówki były błędne? Dopiero po latach, jak się rozmyślałem, przypomniałem sobie, że w Bhagawadgicie jest coś, gdzie Kryszna mówi do Ardżuny: „Masz prawo działać, ale nie masz prawa do owoców swojego działania”.
Być może nigdy nie dowiem się dokładnie, dlaczego w tamtym momencie konieczne było moje wejście do polityki. Wynik wcale nie był taki, jakiego się spodziewałem. Właściwie to też poczułem się przez jakiś czas trochę przygnieciony. Więc poddałem się. Być może nigdy nie dowiemy się, dlaczego coś nas pociąga i ilu ludzi dotykamy, ani jak nasze działania zmieniają sytuację. Ale czuję, że niezwykle ważne było podążanie za wskazówkami i życie miłością, służenie miłości.
W innym cytacie Kahlil Gibran mówi: „Praca to miłość, która staje się widzialna”. Myślę więc, że to był po prostu kolejny sposób na pogłębienie miłości. To była dość trudna droga, ale jestem wdzięczny.