Spacer z Gandhim
Ponownie myślę o 16 lutego 2003 r. W tym czasie moje własne eksperymenty z bezprzemocą ukształtowały moją letnią (w najlepszym razie) opinię o aktualnie modnych marszach i wiecach. Ale 16 lutego nie był dniem, w którym można było pozwolić, by sceptycyzm panował. Wojna była nieuchronna, a ludzie wychodzili na ulice. Wiedziałem, że powinienem być wśród nich.
I choć nie mogę twierdzić, że wyszedłem tamtego zimowego poranka z całym moim ciężko wypracowanym sceptycyzmem pozostawionym za drzwiami, wyszedłem. Z szczerym i otwartym sercem wyszedłem.
W centrum miasta spotkałem się z małą grupą z mojego spotkania kwakrów. Wmieszaliśmy się w tysiące naszych współbraci z San Francisco, dodając nasze głosy do donośnego „nie”, zbiorowo i wyraźnie wypowiedzianego w obliczu zbliżającej się ponownej inwazji na Irak. To był ekscytujący dzień. To był dzień pasji i celu. Być może najbardziej olśniewająca i dodająca otuchy była świadomość, że nasze głosy zostały podniesione razem z milionami innych na całym świecie.
Pamiętasz to? Doświadczaliśmy smaku ogromnego potencjału „ludzi” i wielkiej, ukrytej solidarności, która nas łączyła. To był cudowny dzień. I był to jeden z najbardziej samotnych dni w moim życiu. Głęboka samotność, której doświadczyłem 16 lutego, nie była po prostu przypadkiem mojego sceptycznego cienia, który wziął górę nade mną. Wręcz przeciwnie, to rozluźniony uścisk mojego sceptycyzmu otworzył mnie na prawdę, z którą spotkałem się tego dnia. W bolesnej izolacji miałem to wyjątkowe doświadczenie wyraźnego zobaczenia czegoś po raz pierwszy, co na jakimś poziomie wiedziałem od zawsze.
Pośród euforii tego dnia było dla mnie jasne, że czegoś istotnego brakowało – że w istocie w samym sercu tego wszystkiego była ziejąca pustka. W głębi duszy wiedziałem, że ten cudowny dzień był dniem pewnej porażki. Wiedziałem, że nasza masowa mobilizacja, aby powstrzymać wojnę, nieuchronnie i koniecznie osłabnie, i stanie się to szybko. Podczas marszu moje oczy niezmiennie przyciągały konkretne frazy nabazgrane na kilku znakach i transparentach. I nie mogłem przestać myśleć o osobie stojącej za tymi chwytliwymi jednowersowymi tekstami: Gandhim.
Podobnie jak każdy wielki prorok, Mohandas Gandhi jest zwyczajowo stawiany na piedestale. Czcimy go jako patrona bez przemocy, mahatmę – sanskryckie określenie czci oznaczające wielką duszę – postać większą niż życie, której nigdy nie będziemy w stanie w pełni naśladować. Trzymamy go w tej wygodnej odległości, głęboko poruszeni i zainspirowani, jednocześnie pozostając wolnymi i wolnymi od tego, czego faktycznie nauczał. Sam Gandhi jeżył się na myśl o byciu nazywanym mahatmą, wątpiąc w swoją godność tego wyróżnienia i dobrze wiedząc, że taka cześć koniecznie odwróci uwagę ludzi od tego, co faktycznie robił. Gandhi namawiał swoich rodaków, aby nie wywyższali go, ale przyjrzeli się podstawom bezprzemocowej transformacji. Przez ostatnią dekadę postrzegałem swoją główną pracę jako zdejmowanie Gandhiego z piedestału. Przyjrzałem mu się uważnie, w tym jego naukom o Satyagraha, terminie wymyślonym przez niego i tłumaczonym na różne sposoby jako „siła prawdy”, „siła duszy” lub „przywiązanie do prawdy”, powszechnie używanym w odniesieniu do pokojowego oporu lub konkretnej pokojowego działania. Jestem zobowiązany słuchać Gandhiego jako zaufanego przewodnika z konkretnymi instrukcjami dotyczącymi mojego tu i teraz, codziennego życia. Po 16 lutego 2003 r. to dążenie stało się szczególnie skoncentrowane. Poczułem się zobowiązany do zrozumienia zarówno ziejącej dziury, której doświadczyłem tamtego dnia, jak i natury jej możliwego lekarstwa. Miałem nadzieję, że życie i praca Gandhiego będą stanowić wskazówki. I w odpowiednim czasie znalazłem te wskazówki w przestrzeni jednego akapitu napisanego przez Gandhiego w krytycznym momencie jego życia.
27 lutego 1930 r., dwa krótkie tygodnie przed rozpoczęciem Salt Satyagraha, kluczowego epizodu w walce Indii o niepodległość od Imperium Brytyjskiego, Mohandas Gandhi napisał krótki artykuł do ogólnokrajowej publikacji. Artykuł nosił tytuł „When I am Arrested” (Kiedy zostanę aresztowany). Podczas gdy Salt Satyagraha była przedmiotem ogromnego zainteresowania naukowców i aktywistów, ten artykuł najwyraźniej pozostał niemal niezauważony. Jest to zrozumiałe, biorąc pod uwagę dramat „wielkiego marszu do morza” i masowe obywatelskie nieposłuszeństwo, które po nim nastąpiło.
Brytyjczycy, chcąc utrzymać monopol na przemysł solny, zakazał wszelkiej niesankcjonowanej produkcji lub sprzedaży soli. Gandhi sprzeciwił się brytyjskiemu imperializmowi, prowadząc 385-kilometrową wyprawę na wybrzeże Dandi i podnosząc nad głowę kultową już garść soli wbrew prawom solnym. Jest to jeden z najmocniejszych kamieni probierczych w historii pokojowego oporu.
Trudno nie zatracić się w dramacie, sile i osobowości Salt Satyagraha, ale jeśli przyjrzymy się uważnie „When I am Arrested”, dostrzeżemy kulisy wewnętrznych działań i projektu ruchu niepodległościowego Indii. Gandhi opublikował artykuł, aby postawić masy Indii w stan gotowości i przekazać im ostateczny zestaw instrukcji. Zaoferował również pełen pasji okrzyk bojowy, który zakończył się deklaracją Gandhiego, że tym razem ani jeden nieskłonny do przemocy wyznawca niepodległości Indii „nie powinien znaleźć się wolny lub żywy po zakończeniu wysiłków”.
W tym wezwaniu do działania znalazłem akapit, który uważam, że my, aktywiści, najbardziej musimy usłyszeć. Akapit odnosi się do aszramu, który był domem Gandhiego, miejscem, w którym żyli wyznawcy religii, hodowali żywność i wspólnie oddawali cześć. Był to również punkt wyjścia marszu do morza.
Jeśli chodzi o mnie, moim zamiarem jest rozpoczęcie ruchu tylko poprzez mieszkańców Aśramu i tych, którzy poddali się jego dyscyplinie i przyswoili sobie ducha jego metod. Dlatego ci, którzy będą walczyć na samym początku, będą nieznani sławie. Dotychczas Aśram był celowo trzymany w rezerwie, aby dzięki dość długiemu kursowi dyscypliny mógł uzyskać stabilność. Uważam, że jeśli Satyagraha Ashram ma zasłużyć na wielkie zaufanie, jakim go obdarzono, i uczucie, jakim obdarzyli go przyjaciele, nadszedł czas, aby zademonstrował cechy zawarte w słowie satyagraha. Uważam, że nasze narzucone sobie ograniczenia stały się subtelnymi pobłażliwościami, a zdobyty prestiż zapewnił nam przywileje i udogodnienia, których możemy być zupełnie niegodni. Zostały one wdzięcznie przyjęte w nadziei, że pewnego dnia będziemy w stanie dać dobry rachunek z samych siebie w kategoriach satyagraha. A jeśli po prawie 15 latach istnienia Aszram nie będzie w stanie dać takiego pokazu, to on i ja powinniśmy zniknąć, co byłoby dobre dla narodu, Aszramu i dla mnie.
Co uderzyło mnie tamtego dnia w San Francisco, w przededniu wojny, to to, że my, ludzie nastawieni pokojowo, byliśmy zupełnie nieprzygotowani do nadchodzącej bitwy. Naszemu tak zwanemu „ruchowi” brakowało głębi niezbędnej do jego utrzymania. Nic więc dziwnego, że po tym, jak zaczęły spadać bomby, powróciliśmy, z niewieloma wyjątkami, do naszego życia – do biznesu, jakkolwiek „postępowego”, jak zwykle. Chociaż tego dnia tłum przeplatał się z oddanymi praktykami bez przemocy, maszerujące tysiące nie były uziemione obecnością grupy centralnej, takiej jak ta, która nadała taką głębię ruchowi niepodległościowemu Indii lub ruchowi praw obywatelskich, który w dużej mierze czerpał z nauk i przykładu Gandhiego. Jakkolwiek byśmy się starali organizować wierny i skuteczny opór bez przemocy, jeśli będziemy postępować tak, jakby bitwa nie wymagała takiej głębi, dyscypliny i treningu, nasze wysiłki z konieczności nadal będą niewystarczające. A skąd bierze się taka głębia?
W artykule Gandhiego „Kiedy mnie aresztują” daje nam on cenną wskazówkę: 78 osób przygotowywało się przez 15 lat. W życiu wspólnotowym przeszli szkolenie w zakresie dyscypliny duchowej i konstruktywnej pracy nad podniesieniem społecznym. Chociaż byli rdzeniem Satyagraha Soli, tych 78 nie wykonało tego samodzielnie. Wielka siła tego ruchu była wielowarstwowa, angażując dosłownie miliony osób odpowiadających na wskazówki wybitnego przywódcy. Ale rola tego rdzenia 78 była niezbędna dla sukcesu Satyagraha Soli i ostatecznego sukcesu walki Indii o niepodległość.
Jeśli naprawdę chcemy skorzystać z przewodnictwa Gandhiego, musimy wejść w głębokie i pełne duszy badanie tego doświadczenia aśramu i odkryć, co Gandhi miał na myśli, gdy powiedział, że Satyagraha Solna zostanie rozpoczęta tylko przez tych, którzy „podporządkowali się jej dyscyplinie i przyswoili sobie ducha jej metod”. Gandhi wzywa do prawdziwej transformacji, wymiany starego życia na nowe. To, co jest niezwykłe w Gandhim jako nauczycielu, to nie to, że wprowadził nowe koncepcje – sam powiedział, że bez przemocy jest „tak stara jak wzgórza” – ale to, że tak zręcznie usystematyzował transformacyjną pracę budowania bez przemocy życia i że zrobił to w sposób, który można skutecznie przełożyć na nasze czasy i miejsce.
Podejście Gandhiego do bezprzemocy, które było podstawą jego społeczności aśramowych, wskazuje nam na powiązane, wzajemnie wspierające się sfery eksperymentów. Badacz bezprzemocy Gene Sharp zauważa trzy takie sfery w pismach Gandhiego: osobistą transformację, konstruktywny program (pracę nad podniesieniem społecznym i odnową) oraz działanie polityczne, uszeregowane w tej kolejności. Sercem podejścia Gandhiego do zmiany społecznej jest jego zrozumienie, że podstawowymi elementami społeczeństwa bezprzemocowego są pełne życia, produktywne, bezprzemocowe życie poszczególnych kobiet i mężczyzn.
Skuteczne bezprzemocowe działanie polityczne nie bierze się z próżni; wyrasta z codziennego życia opartego na osobistej i wspólnotowej praktyce duchowej oraz konstruktywnej służbie najbliższym i otaczającym społecznościom. Bezprzemoc na scenie politycznej jest tak potężna, jak osobista i oparta na społeczności bezprzemoc tych, którzy się w nią angażują. Znaczenie doświadczenia aszramu wypływa z tego zrozumienia.
Ten fundamentalny aspekt projektu Gandhiego niemal całkowicie umyka nam w naszym północnoamerykańskim kontekście. Tutaj najczęściej stosujemy odwrotną kolejność trójstopniowego podejścia Gandhiego, najpierw szukając odpowiedzi politycznej, po drugie budując konstruktywną alternatywę, a po trzecie, jeśli w ogóle, rzecz całkowitej osobistej reformy. To odwrócenie pozwala północnoamerykańskim aktywistom wiary ominąć niektóre z najbardziej fundamentalnych aspektów bezprzemocowej recepty Gandhiego: mianowicie radykalną prostotę, solidarność z biednymi i zdyscyplinowaną praktykę duchową.
Ponieważ nie wierzymy, że niestosowanie przemocy wymaga tego od nas, nie dostrzegamy konieczności doświadczenia aśramu. Nikt nie może zbudować życia bez przemocy jako jednostka. Mogę być w stanie praktykować pewną miarę niestosowania przemocy w sposób fragmentaryczny, mniej lub bardziej samodzielnie, ale jeśli mam wyrwać nasiona wojny z każdej części mojego życia, z której tylko mogę, jeśli mam wyrzec się i porzucić przemoc mojego pierwszego świata, muszę być otoczony innymi, których wiedza, mądrość i doświadczenie będą uzupełniać moje, a których przykład i towarzystwo będą mnie inspirować do pozostania na kursie.
78 członków Satyagraha Ashram, którzy byli kadrą „żołnierzy piechoty”, których Gandhi wybrał na trzon Salt Satyagraha, robiło to wszystko dla siebie nawzajem przez okres prawie 15 lat. Przygotowało ich to do wysokiego poziomu poświęcenia, który Gandhi przewidział, gdy powiedział: „Żaden wierzący w niestosowanie przemocy jako artykuł wiary w celu osiągnięcia celu Indii nie powinien znaleźć się wolny lub żywy na koniec wysiłku”. Dopóki wspólnoty wyznaniowe nie przyjmą tego poziomu zaangażowania i jasności celu, to od nas, którzy czujemy się powołani w tym kierunku, zależy, czy będziemy się nawzajem szukać.
Musimy wzajemnie pociągnąć się do odpowiedzialności za to wspaniałe zadanie. Musimy zamanifestować naszą wspólną siłę i przywództwo. Musimy wspólnie zmierzać w kierunku kluczowych składników przepisu Gandhiego na bezprzemoc – radykalnej prostoty, solidarności z biednymi i zdyscyplinowanej praktyki duchowej. Gdy będziemy podążać tą długą, zdyscyplinowaną, pełną łaski ścieżką, my i nasze wspólnoty religijne będziemy słusznie rozciągnięci. I z czasem, wierzę, że będziemy stopniowo gotowi na trwałą walkę bezprzemocową.